Postać w sztruksowej kurtce patrzyła na rozciągającą się przed nią ulicę. Srebrno-błękitne oczy patrzyły na wszystko zaintrygowane. Zabawne, że kiedyś była tu łąka, a nieopodal las który sam stworzył. Każdy z tych „nadętych suki*synów z harfami” - jak śmiał ich nazywać ich jego przyjaciel – brała udział w historii stworzenia. Pomagała Bogu urzeczywistnić jego marzenie. Stworzył ludzi niedoskonałych, bo nie chciał by byli jak reszta jego dzieci. Co prawda nie spodobało się zbytnio innym. Sam nie był przekonany do tego by złożyć im pokłon, lecz posłuchał Ojca. Dzięki ich duszom potrafią tworzyć rzeczy, których nie wymyślił nawet Stwórca. Są wspaniałymi istotami. Dopiero niedawno to zauważył. Chociaż najpierw stawiał na Neandertalczyków, wypadło na tych tu. I w zasadzie to dobrze. Cieszył się, że mógł przebywać wśród ludzi.
Ruszył w dół nie zbyt zatłoczonej ulicy. Musiał się z kimś spotkać. To było dla niego bardzo ważne. Harvelle mieli bar za miastem. Tam chciał się udać. Musiał się z nimi spotkać. Chciał sprawdzić czy nic im nie jest, a przede wszystkim czy nie przeszli na druga stronę barykady. Miałby duży problem gdyby jego podopieczni stali się jego wrogami. Nie na rękę było mu teraz gdyby zaczęli na niego polować. Obawiał się właśnie tego.
Alex i James od dzieciństwa pozbywali się różnego typu dziwadeł, które zagrażały życiom ludzi. Jeździli po świecie, palili ciała zmarłych by pozbyć się mściwych duchów i wypędzali demony. Była to dla nich normalna praca jak każda inna, chociaż nikt im za to nie płacił. Nawet przysłowiowej złotówki nie brali za uwolnienie rodziny od pasm nieszczęść. Jednak skoro tak żyli musieli brać skądś pieniądze. Od tego był właśnie bar. I zresztą nie tylko on. Bracia potrafili wyrabiać fałszywe karty kredytowe i zarabiać grając w pokera, a jak była okazja to nawet w bilarda. Sprawnie im to wszystko szło. Naprawdę dawali sobie radę. Mieli na koncie niezliczoną ilość demonów, duchów czy zjaw, a nawet anioła. Tuż po tym jak dał im do przeczytania swoje księgi i wyjaśnił jak można je powstrzymywać, czy też zabić. Gdyby teraz się zbuntowali... byłby na przegranej pozycji. Czuł, że wystarczy zwykły nóż, uderzenie czy strzał, a umarłby jako człowiek, nie jako Anioł. No i nie pozwolił by sobie na zabicie ich. Czuł że to byłby... błąd. Nawet jeśli to wszystko było stworzone „na potrzeby” i było falsyfikatem.
Mijał kolejne budynki. To miasto nie wyróżniało się niczym szczególnym od innych jakie miał okazje podziwiać. Mieszkalne bloku i nowocześniejsze sklepy kusiły różnymi promocjami i kolorami. Każdą ulicę zapełniali krzątający się przechodnie. Jedni byli szczęśliwi, inni gburowaci gdy szli kolejny dzień do pracy czy na zakupy szukając wyprzedaży. Jakaś pani wykłócała się o najprawdopodobniej uszkodzony sprzedany przez kasjerkę produkt. Śmiejący się uczniowie cieszyli się wagarami jakie sobie urządzili. To była żywa i kolorowa strona tego miasta. Zwyczajne życie „normalnych ludzi”. Była oczywiście też i ciemna strona kryjąca się między budynkami i w cieniach życia innych. Bezdomni proszący o pomoc, przestępcy czekający na łup. Gdyby miał dawną siłę...
Anioł bez skrzydeł jest pozbawiony jakiegokolwiek transportu. Nie był przyzwyczajony też do korzystania z komunikacji miejskiej, więc wybrał się na własnych nogach. A że jego naczynie było wysportowane, to i nie miał problemu by przejść te dziesięć kilometrów za miastem.
Lokal nie wyglądał jakoś specjalnie zewnątrz, ale za to wewnątrz nie był taki zły. Dębowe stoły i krzesła, wysoki długi kontuar. Dawał uczycie domu z dozą tajemniczości. Ramiel tylko raz był w tym miejscu i to tylko na krótką chwilę. Różne alkohole i zakątek gastronomiczny pozwalały na przyrządzanie mniej i bardziej skomplikowanych dań. Pamiętał jak za ladą stała Jane wraz z Ashton'em zarządzającym kuchnią.
Wszedł niezauważony do lokalu. Rozglądając się po barze dla łowców czuł niepokój. To było jak wejście między stado wilków. Dość pokaźne stado. Łowcy nigdy nie zostawiali broni i zawsze jakąś tam mieli. Pchając się tam... mógł umrzeć, lub zyskać sojuszników. Najgorsze było to ryzyko. Podszedł pewnie do kontuaru, wciąż czujny i usiadł na stołku. Blondynka o równie złotych oczach wycierała akurat szklankę, później zaś ladę.
- Co podać? - zapytała znudzona, nawet na niego nie patrząc.
Ciemnowłosy chłopak położył czarno-purpurowe piórko na ladzie. Było z jego spętanych skrzydeł. Czarny bo upadł i purpura bo taka była jego aura.
- Whisky. - powiedział.
Dziewczyna otworzyła szerzej oczy widząc pióro i spojrzała na rozmówcę.
- Jerachmeel. - wyszeptała zaskoczona. - Co tu robisz?
Anioł obserwował ją bystrymi oczami. Każdy jej ruch jakby spodziewał się wszystkiego. Oparł się o ladę.
- Wróciłem. - odparł. - Tak jakby.
Dziewczyna lekko zbladła i nalała whisky w dwie szklanki.
- Nie powinno cię tu być. Coś się zmieniło. Powiedzieli, że nas zdradziłeś.
Zmarszczył brwi. Nigdy by tego nie zrobił. W końcu odszedł z Nieba. Zdradził i opuścił, owszem... Ale nie ich, tylko swoich anielskich braci. Dlatego byli na niego wściekli. Harwelle nie mieli takiego powodu. Stracił wszystko co miał dla nich. Skąd te wątpliwości? Po chwili zdał sobie sprawę z tego, że nadal jest w tej chorej „grze”, a ten który bawi się w Boga pociąga za wszystkie sznurki. W tym jego przyjaciółmi i nim samym. Musi być to dla niego naprawdę zabawne... Jeśli się stąd wydostanie, sam załatwi mu specjalnie miejsce w piekle skoro już Tata pogodził się z Lucyferem.
Złapał w dłoń szklankę podsuniętą przez dziewczynę. Teraz miał dwa, a w zasadzie trzy wyjścia: Albo wypić, wyjść i zniknąć, albo siłą przemówić do rozumu. Trzecią opcją było zabicie ich, ale tego nie był w stanie zrobić.
- Nie zrobiłem tego. Dobrze wiesz. - powiedział z pełną powagą.
Dziewczyna odgarnęła włosy i rozejrzała się.
- Ja to wiem, ale oni? Wiesz jacy są uparci.
Anioł zamyślił się przez chwilę ze szklaneczką przy ustach. Upił porządny łyk alkoholu. Połaskotał go po gardle i języku. Po chwili zastanowienia wybrał tą drugą opcję. Wpierw jednak chciał się zabezpieczyć.
- Potrzebuję broni. Jak najwięcej.
Jane spojrzała na niego podejrzliwie. W jej złotych oczach kryło się pytanie na które nie chciał odpowiedzieć „ Co ty znowu kombinujesz?”. Nadal patrzył na nią bez wyrazu. Porozmawiali jeszcze chwilę i wypili kilka shotów, zanim dziewczyna postanowiła...
- Chodź na zaplecze - powiedziała odbijając się lekko od lady.
Anioł z gracją zeskoczył ze stołka i zwinie wszedł na kontuar. Wcale a wcale się nie upił. Miał bardzo mocną głowę i kilka łyków alkoholu nie zrobi mu różnicy. Dziewczyna kazała mu iść za sobą gestem ręki.
Na zapleczu krył się pokój Ashton'a, który i tak częściej, piany spał na stole bilardowym niżeli w nim. Dziewczyna otworzyła szafę i skrytkę pokazując całkiem szeroki zapas broni. Od noży różnego rodzaju, po pistolety i strzelby.
- Za pozwoleniem... - sięgną po jeden z noży.
Chował wszystkie zdecydowanymi ruchami pod ubranie. Noże w swoje buty z wysokim stanem. Pistolety za pasek spodni. Naboje w kieszenie. Sztruksowa kurtka od środka skrywała jeszcze głębokie wnęki, w które chłopak również zapełnił. Obładowany, odwrócił się do blondynki.
- Dziękuję za broń.
Jego mina jak zwykle była nieodgadniona. Włosy zmierzwione jak zwykle i te dzikie łagodne oczy. Teraz z lekko zimnym zainteresowaniem.
- A co z tobą. Też uważasz, że mógłbym was zdradzić.
Jane prychnęła. Stała z złożonymi na piersi rękami.
- Nie dawałabym ci broni gdybym dopuściła do siebie taką myśl. Nadal uważam cie za naszego Anioła Stróża. Nie spieprz tego.
Jeremiel przytaknął zamaszyście.
- Oczywiście. - jego głos był tak pewny i poważny, że blondynka aż się uśmiechnęła.
Wyszli na wąski korytarz ku tylnemu wyjściu. Wolał nie pokazywać się łowcom po raz kolejny. Gdy przeszedł przez próg, złotooka oparła się o futrynę. Nie zmieniła pozycji, nadal te złożone ręce. Jedynie jej twarz zmieniła wyraz. Wyglądała na zmartwioną.
- Nie pokazuj się tu. Najlepiej nie nachodź chłopakom na oczy. Nie chciałabym by cię złapali. Wiesz jacy potrafią być gdy się złoszczą. Dasz sobie radę, prawda?
Anioł uśmiechnął się słabo. Chciał podnieść ją na duchu. Może i był pozbawiony wszystkiego, ale nie był słaby. Potrafił sobie poradzić.
- Dziękuję za wszystko. Nie musisz się o mnie martwić. Nie mogą dowiedzieć się co tu robiłem. Jeśli tak mamy grać.
Odwrócił się na pięcie i odszedł szybkim krokiem. Czeka go dość długa droga powrotna. Przynajmniej miał to czego chciał. Informacje i broń. Teraz pozostała mu tylko nauka strzelania oraz konfrontacja z rodzeństwem. Musi ich spotkać po polowaniu. Nie będą mieli takiego uzbrojenia i będą zbyt zmęczeni by z nim walczyć. We wszystkim jest strategia. Najpierw ich znajdzie i będzie obserwował. Nie odpuści tak łatwo. Co to to nie.
________|Po powrocie|________
Anioł siedział na dachu jednego z budynków. Jedną nogę miał wyprostowaną, drugą zaś lekko zgiętą w kolanie. Słońce już niemal zachodziło. Złociste pasma odbijały się od okien,drzewa i kolejne domy rzucały długie cienie. Cieszył się, że po tylu dniach ponurych chmur w końcu wyszło słońce. Została jakaś godzina, może półtora do zmroku. Wyciągnął pistolety zza paska. Były bardzo ładne z jasnego i ciemnego metalu z ozdobioną lufą. Wyważył ją w dłoni. Zaczął powoli uczyć się jak je rozkładać i składać z powrotem. Jak przeładować, jak się nim obsłużyć. Przyzwyczajał dłoń i w pewnym momencie wycelował przed siebie. Na jednym z drzew zobaczył ptaka. Może i byłoby to okrutne gdyby był w prawdziwym świecie, ale nie tutaj. Przygotował się i strzelił. Gołąb opadł z gałęzi na trawę brocząc ją krwią, gdy pocisk go przeszył. Jego głowa uniosła się lekko ironicznym uśmiechem.
- I shot for the sky... I'm stuck on the ground... - zaśpiewał cicho.
CDN (?) Chyba że ktoś chce popisać :3
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz