6 lutego 2017

Od Jeremiel'a do Luny

Poczuł, że leży na czymś niewątpliwie twardym, a na twarzy i dłoniach czuje chłód, przenikający przez cienkie ubranie. Śpiew ptaków to jedyne dźwięki, które do niego docierały. Otworzył srebrno-błękitne ślepia. Zamiast tego co powinno się tam znajdować zobaczył niebo zakryte gałązkami drzew, sam leżał na poboczu asfaltowej drogi.  Podniósł się szybko, rozglądając na boki. Nie powinno go tu być. Zaklęcie - enochiański symbol napisany na ścianie krwią - miał odesłać go do Nieba. A zamiast tego znalazł się TU, gdzieś nadal na Ziemi. Bez słowa wyszedł na szosę i ruszył w stronę najprawdopodobniej miasta. Jedyną rzeczą niepokojącą go był brak jego skrzydeł, mocy i czegokolwiek co znał. Czymże jest Anioł pozbawiony swoich najcenniejszych atrybutów? Jest nikim. Stał się bezużyteczny. Żadna ucieczka z nieba nie zabiera tych możliwości. A jedno odesłanie, potrafiło to wszystko zblokować. Czuł jak w tym miejscu na całym tym obszarze, a nawet powietrzem ktoś miał kontrolę.
Poczuł w kieszeni niepokojącą wibrację. Dotknął tego miejsca i wyciągnął telefon. Wiedział, znał to urządzenie. Jego przyjaciele zmusili go wręcz do nauki obsługi tego przedmiotu. Nie chcieli by straszył ich za każdym razem gdy niespodziewanie się pojawiał. Miał jedną nieprzeczytaną wiadomość. Zajrzał do skrzynki odbiorczej i ją odczytał. Więcej niż raz.
„Witaj w grze o życie”
Aniołowi nie nie wydawało się to ani trochę śmieszne. Znając zasady obrał sobie za cel poznanie osoby, która to wymyśliła. Jednak na razie postanowił zagrać. Pożyć kilka dni... Może lat na zasadach przez niego stworzonych. Co to dla tak starego anioła jak on, poczekać kilka lat więcej by się wydostać? Musi przecież odzyskać to co zostało mu odebrane. Od teraz będzie marionetką na samotnej nici. Schował telefon do kieszeni idąc dalej. Miarowy krok brązowowłosego po kilku kilometrach zaczął zagłuszać ryk silnika. Odwrócił się szybko i widząc, że kierowca auta nie ma zamiaru zwolnić, uskoczył na bok. Był nieostrożny. Robiąc przewrót, żużel nie tylko obtarł, ale wbił się jego rękę.
- To... Boli. - stwierdził zaskoczony.
Nie był przyzwyczajony do takiej małej odporności. Do bólu. Poczuł się jak człowiek. Jak jedna z tych mrówek, które zabijał, bądź chronił wedle rozkazu. A może nim się stał? Dotknął zranienia, by po chwili wyciągnąć kamyczki i wytrzeć krew. No cóż... Musi być bardziej ostrożny i musi nauczyć się ludzkich zwyczajów niezbędnych do przetrwania tej gry.
Postanowił zacząć od biblioteki. Bo gdzie dowiedzieć się o ludziach jak nie w ich skarbnicy wiedzy? Nie był przekonany do użycia technologii takiej jak komputer i internet, wolał wertować stronice starych tomiszczy.
Nie zwracając uwagi na lekkie pieczenie, ruszył w dalszą drogę.
-----| Po jakimś czasie |-----
Podszedł zdecydowanym krokiem do dużych drzwi starej biblioteki. Wydawała się opuszczona, jednak co do tego pewności nie miał. Otworzył szeroko w wszedł do środka. Biblioteka była naprawdę duża. Dwupiętrowa, z ogromnym zbiorem książek. Podszedł to pierwszej półki jaka mogłaby wydawać się sensowna. Co prawda to była „Fantastyka”, jednak może coś przykuło by jego uwagę. Ludzie wierzą w to co chcą uwierzyć. A ci który oddają się nauce i dowodom, nie mają wiary. Dlatego szukał w tym dziale. Stał w świetle padającym zza otwartych drzwi, co innego niż osobnik chowający się gdzieś w tym miejscu i obserwujący go. Nie zwracając na niego uwagi, nadal błądził palcami po grzbietach. Nagle podeszła do niego dziewczyna, ta sama która prawdopodobnie chowała się wśród regałów.
- Ta książka jest odpowiednia. - powiedziała na powitanie.
Podała mu ją do rąk. Miała brązową okładkę i złote litery.
- Opowiada o aniele, który zakochał się w ludziach i zszedł na Ziemię żeby nauczyć się od nich miłości, smutku, radości oraz życia jako śmiertelnik. Bardzo wciągająca oraz pomocna książka... Wiele możesz się przy niej nauczyć i zabawić.
W czas jej opowieści zdążył się jej przyjrzeć. Była mniejsza od niego. Niższa o co najmniej głowę i drobna. Długie, rozpuszczone białe włosy i bardzo jasna cera. Ubrana była w czarną dopasowaną sukienkę. Gdy spojrzał jej jednak w oczy, wydawały się... Błędne. Nie widzące. Czyżby ta dziewczyna była niewidoma? Nie pytał.
Posłała mu uśmiech. Nie odwzajemnił go.
- Dziękuję... - zaczął.
- Luna, jednak proszę mów do mnie Lu. - przedstawiła się.
Postanowił uszanować jej decyzję i również wyjawił swoje imię.
- Remiel... Dziękuję Lu.
- Nie ma sprawy. - odparła.
Nagle przyleciał się czarny jak smoła kruk. Wylądował na ramieniu jasnowłosej, która zaczęła z nim rozmawiać.
- Witaj Blood...Gdzieś ty się podziewał? Rozumiem. No dobrze... Chodźmy coś zjeść.
Chłopak nie rozumiał ani nawet nie starał się zrozumieć krakania ptaszyska. Dziewczyna zaśmiała się cichutko i wyszyła w stronę drzwi. Odprowadził ją wzrokiem.
- Do widzenia lub do zobaczenia Remiel – pożegnała się.
- Do zobaczenia. - odparł.
Gdy wyszła został sam. Spostrzegł, że musi być powiązana ze swoim czarnym towarzyszem. Obejrzał książkę z każdej strony i przeczytał pierwszych kilka stron, Znał ta historię i tego anioła. To była stara legenda i była prawdziwa. Powstała jeszcze gdy hebrajski był często spotykany. Teraz stał się wymarłym językiem. Przeszedł do końca tej historii jednak nie było tam nic co opowiadałoby szczegółowiej o potrzebnym temacie. Castiela też nie mógł zapytać. Niestety. Poszedł więc dalej, szukając odpowiednich książek. Gdy w końcu mi się udało, rozsiadł się wygodnie i zaczął czytać to co go interesowało. Po jakimś czasie drzwi znów skrzypnęły , a on uniósł głowę znad lektury.
- Witaj z powrotem. - przywitał się.
Przez próg przeszedł nie kto inny jak nowo poznana przyziemna. Podeszła do jednego ze stołów, akurat tego przy którym siedział.
- Witaj Remi... Co czytasz? - zapytała zaciekawiona.
Spojrzał na tytuł zamieszczony na blado czerwonej okładce.
- Psychologia jak mniemam. Chyba będę musiał pożyczyć kilka tych książek. - stwierdził zerkając na stosik podręczników.
To „nauka której podmiotem zainteresowania jest człowiek”, nic lepszego nie mógł znaleźć. Zdawała mu się na chwilę obecną najlepszym wyborem. Chciał poznać mechanizm działania człowieka. Byli dla niego nielogiczni i nieprzewidywalni. Nie mieli w miarę utartego schematu. Luna wydawała się zaskoczona.
- Remi... Po co ci ta wiedza...? Jeśli mogę wiedzieć.
Postawiła pojemnik z ciastem, jak później zauważył oraz grube tomiszcze obite jakimś materiałem i zakute. Dosłownie. Poprawił się na krześle.
- Próbuję zrozumieć ludzi. - wyjaśnił. - Ich emocje, uczucia, reakcje. Zwyczaje.
Dziewczyna odpowiedziała cichym śmiechem. Najwidoczniej ją lekko rozbawił.
- Nie nauczysz się emocji i uczuć z książek... - powiedziała spokojnym głosem – Zwyczaje owszem, ale uczuć i emocji nie.
Westchnął i odłożył na stosik tą trzymaną w dłoniach.
- Nie miałem innego punktu zaczepienia.
Spojrzał jej w oczy jak często czynił.
- Nie przebywałem dużo na Ziemi. Nie czuję. Staram się przynajmniej... spróbować zrozumieć.
Spojrzał przelotem na ciasto, starając się powstrzymać ucisk w żołądku. Jego też nie rozumiał. Tych wszystkich znaków, które dostawał od ciała. Były doprawdy uciążliwe.
- Uczuć i emocji nie da się zrozumieć... - odparła otwierając sprawnie pojemniczek. - Po prostu są. - dodała i wyciągnęła talerzyki na które położyła kawałek jabłecznika.
Jeden podała brązowowłosemu, a drugi krukowi. Uśmiechnęła się.
- Smacznego.
I zaczęła jeść. On nie był przekonany do tego pomysłu, w końcu nigdy nie miał takiej potrzeby. Poczuł jednak głód i to wcale nie mały. Przełamał się i wziął widelec.
- Bardzo dziękuję i... wzajemnie? - powiedział uprzejmie. - Może masz rację.
Nie rozumiał po co ludzie życzą sobie „smacznego”. W końcu jeśli coś jest dobre to po prostu takie jest. Po co jeszcze sobie tego życzyć? Przecież to nic nie zmieni. Nie myśląc już o tym więcej, skosztował deseru. Musiało to wyglądać tak jakby był bardzo, ale to bardzo głodny i jednocześnie zaskoczony. Po chwili talerzyk był już czysty. Lu wysłała towarzysza po napój, a ten od razu wysłuchał jej prośby. Odprowadził go wzrokiem nim nie zniknął za regałami.
- Chyba byłeś naprawdę głodny, że wcinasz z taką rozkoszą.
Wrócił wzrokiem do talerza. Zainteresowała go. W końcu wedle sms'a tylko nieliczni nie chcą go tutaj zabić, a ona mu pomaga. Nie miała przecież pewności, że zaraz nie wstanie i nie skręci jej karku, czy nie przebije ostrzem. Dodatkowo była niewidoma. To odwaga czy głupota?
- To pierwsza rzecz, którą jem od... Wieków. - przyznał.
Co prawda nie planował niczego takiego. Zamierzał zawrzeć współpracę z nią. Sojusz. Dzięki temu ona będzie chroniona, a on będzie miał schronienie. Uniósł głowę przyglądając się jej z ciekawością. Nie widział przeciwwskazań co to tego. Była nastawiona pokojowo i nie widział by miała złe intencje.  Co ją łączy z tym krukiem. O wy ptak jest znakiem mądrości i śmierci. Jak i również symbolem zła. Tego z piekielnych czeluści. Remiel aż na zbyt dobrze o tym wiedział. Blood był trochę większy niż zwykły kruk... ale nie powinien osądzać, skoro stracił umiejętność „rozpoznania”. Tylko ten zapach siarki gdy przelatywał obok... Czuł przez to lekki niepokój.
- Ojeju... Naprawdę dawno temu. - spojrzała na niego z uśmiechem. - To już wiadomo dlaczego byłeś taki głodny.
Blood postawił butelkę na stole. Remiel miał w zwyczaju być boleśnie szczerym i bezpośrednim. Zawsze mówił prawdę, a kłamstwa używał tylko w sytuacjach kryzysowych. Dlatego lepiej się go nie pytać, jeśli nie wiesz czy jesteś w stanie znieść odpowiedź. Nie wiedział dlaczego ludzie większość uczynków ukrywają za kłamstwem. Przecież każdy zasługuje by znać prawdę. Z resztą ona i tak wypłynie na wierzch. A on nigdy nie miał nic do ukrycia.
- Owszem. My... Nie jemy, ani nie śpimy, to ludzkie cechy które nabyłem wraz z przybyciem do tego miejsca. Są dość... Uciążliwe. - przyznał.
Istoty te wiele potrafią, ale i wiele rzeczy jest im nie potrzebnych, szczególnie gdy schodzą na ziemię. Nie mają ciała, a gdy je znajdą... Większość funkcji życiowych jest „wyłączonych” a dusza nosiciela (o ile tam się znajduje) jest uśpiona. Lokator chroni ciało i sprawia, że jest nie tylko wytrzymałe, zdrowe lecz też usypia funkcje niezbędne dla ludzi.
- My? - zapytała odkręcając butelkę.
Odetchną lekko.
- Anioły. - wyjaśnił.
- Anioły? - nalewał oranżadę do kubków. - Czyli, że jesteś Aniołem?
Próbowała się upewnić białowłosa. Jego kącik ust drgnął niezauważalnie. Bramy Nieba...
- Tak. Jestem Aniołem Pana. Bożym wojownikiem. Jego żołnierzem. Pełnią funkcję Archanioła i dowódcy jednego z garnizonów. - W jego poważnym głosie było coś... z tej dawnej dumy i pewności siebie. - A raczej pełniłem. - dodał niechętnie.
Pamiętał te czasy i patrzył na wszystko z góry. Na dole tłoczyły się miliony, a między nimi pełzały demony i istoty z Czyśćca, ale on był wywyższony. Był jednym z najlepszych, najbardziej wierzących. Pomagał w  strategii. Kiedyś to on rzucał kości. Był jednym z tych, których się obawiano. Widział strach w oczach wrogów. Był jednym z tych, którzy widzieli Boga. Rozmawiał z nim nieraz. Ten Anioł z niezachwianą pewnością siebie i słusznością rozkazów... Jego garnizon i równie lojalne w nim Sługi Boże. Wszystkie wieki w niewinności. Później wszystko się skomplikowało. Wszystko stało się tak szybko, nawet dla niego pęd był zaskakujący. Całe zaufanie zostało powalone. Jest Aniołem o nawiedzonym sercu. Wiedział, że od tego momentu będzie coraz trudniej, że musi być mądrzejszy by przetrwać to wszystko. Doprowadzić to do pionu. Kiedy w końcu się dostosuje, pokaże kim potrafi być. Teraz czuje się zagubiony. Wręcz spisany na straty.
- Niesamowite... Poznaliśmy i zaprzyjaźniliśmy się z Aniołem, Blood! - ucieszyła się, podając mu kubek z napojem. - Dlaczego powiedziałeś, że „pełniłeś”... Już nie pełnisz?
Jak zwykle nadzwyczaj opanowany, nie dało się nic odczytać z jego twarzy czy postawy. Roztrzepane włosy nadawały mu wrażenie dzikiego, ale łagodne oczy patrzące na wszystko z chłodnym zainteresowaniem. Każdy twierdził, że jest sprzecznością. Ta powaga, dzikość i groźba, a jednocześnie łagodność.
- Nie zdegradowali mnie, jeśli to masz na myśli. Chodzi mi bardziej o brak kontaktu. Nie słyszę głosów moich braci, a moje umiejętności zostały zapieczętowane przez grę. Stałem się śmiertelny. Przynajmniej na razie.
Pokazał jej obtartą dłoń i złapał kubek, upijając łyk. To właśnie ta „śmiertelność” była największym problemem. Jeden zły krok, a umrze i gdzie pójdzie? Wróci do nieba? Zniknie? Czy też pójdzie do Czyśćca by odpokutować? Jak na razie nie chciał tego sprawdzać. Nawiedzały go myśli by schować się w umyśle Jensen'a i oddać mu kontrolę. To wcale nie byłby taki głupi pomysł, on przecież był przyziemnym. Tak jak ona.
- Rozumiem... - napiła się i spojrzała na niego. - Tęsknisz za nimi... Odczuwam to... Chociaż ty masz do kogo...
Jej głos stał się smutny. Westchnęła i odstawiła pusty kubek na blat dębowego stołu. Zamyślił się na krótką chwilę z kubkiem przy ustach, ale po jej słowach spojrzenie znów skupione było na bladej twarzy rozmówczyni. Czy tęsknił za nimi wszystkimi? Trochę. Brakowało mu upierdliwych i niekiedy złośliwych potyczek słownych. Mimo, że nikt z nich nie czuł wielkiego przywiązania... Można było nazwać to uczucie przyzwyczajeniem z dozą braterskiej miłości.
- Każdy za czymś tęskni i każdemu jest czegoś brak. - powiedział łagodnie. - Tobie też prawda? Poszukujesz drogi.
Odstawił puste naczynie i odsunął od siebie.
- Czy ja poszukuję drogi...? - zamyśliła się. - Chyba oboje jej szukamy żeby odzyskać utracone wspomnienia.
Pogłaskała czarne pióra czarnego kruka.
- Bo widzisz Remiel... po dotarciu tutaj straciliśmy wspomnienia i nic nie pamiętamy. - wyjaśniła.
Z uwagą słuchał jej słów. Otworzył usta pragnąc coś powiedzieć, ale najpierw pochylił się w jej stronę.
- Rozumiem. Postaram się pomóc jak tylko będę mógł. „To co zgubione można odnaleźć”. Dołożę starań by wasze wspomnienia do was wróciły.
Wiedział, że jak na razie to tylko jeden z jego celów, które chce zrealizować. Był w stanie jednaki ten dodać do listy jako cel ważny i niezbędny.
- „ Tylko ludzie pozbawieni celu są nieszczęśliwi”. Ty masz cel Lu. Tak jak ja. Będziemy do niego dążyć. Na pewno ktoś na ciebie czeka. Nigdy nie jest się samemu.
Dziewczyna zareagowała nieprzewidzianie, jak dla niego.
- Jesteś naprawdę miły Remiel... Dziękuję.
 I przytuliła go. Zaskoczony, niewiedzący jak się zachować anioł z wahaniem, delikatnie poklepał ją po łopatce, pozwalając się przytulić.
- Mówię to co uważam za słuszne.
Czuł lekką niezręczność. Właśnie o tym mówił. Nieprzewidywalni. Zachowywanie niczym u Cherubinów.
- Może tak... Jednak twoje słowa podniosły mnie na duchu, a nie każdy by tak zrobił, ponieważ nie każdy na tym świecie jest dobry. - puściła go.
Odsunął się. Tak, nie każdy. By to miejsce jest jak różnorodny plac zabaw. Mędrcy i głupcy, silni i słabi, serdeczni i zabójcy... Mieszanka wszystkiego jest w tym miejscu.
- Taka moja rola. Jestem Aniołem marzeń, wizji i zmian. Moim obowiązkiem wręcz jest napełniając odwagą i wiarą. A od świata nie powinno oczekiwać się dobroci. Nikt nie rodzi się dobry, albo zły. Rodzi się z pewnymi skłonnościami, ale liczy się sposób w jaki żyje i to jakich ludzi przyjdzie im poznać. - oznajmił. - Każdemu powinno się pozwolić być choć trochę złym, bo nie zechce być dla nikogo dobrym.
Złapał za stos podręczników i podchodził kolejno do regałów by wróciły na wyznaczone miejsca. Słońce już zachodziło, robiło się późno.
- Bardzo mądre słowa Remiel... Bardzo mądre... - odparła spokojnie.
Później rozmawiała z krukiem, nie za bardzo rozumiał tą konwersację, więc nadal odkładał ostatni już egzemplarz. Gdy usłyszał słowa „już czas”. Odwrócił się marszcząc brwi.
- Na co czas?
< Luna? Tak wiem, ale strasznie długie wyszło.>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz